PTU - Polskie Towarzystwo Urologiczne

92 KONGRES AUA - NOWY ORLEAN 1997
Artykuł opublikowany w Urologii Polskiej 1997/50/4.

autorzy

Jacek Oszuciński
Oddział Urologii Szpitala w Kozienicach

Dzisiaj, z perspektywy czasu nie powiem, żebym to przewidział, ale przed rokiem podjąłem stanowcze postanowienie, że pojadę na 92 Kon- gres AUA do Nowego Orleanu. Przyszło mi to tym łatwiej, że wiele ze- szytów, które w drugim roku kolportażu otrzymywałem od Pfizera już regularnie, przy wydatnej pomocy przesympatycznej Pani Iwony Kro- pisz, zawierało informacje, które z zainteresowaniem studiowałem. Po- tem pozostało tylko odpowiedzieć na 10 zadanych pytań quizu i wrzu- cić kartkę pocztową do skrzynki.


14 marca otrzymałem telegram z wiadomością, że zwyciężyłem w qu- izie Pfizera a nagrodą był wyjazd na 92 Kongres AUA do Nowego Orle- anu całkowicie sponsorowany przez tę firmę. Trudno mi ocenić, czy bar- dziej ucieszyła mnie nagroda, czy też sam fakt zwycięstwa bowiem jest to bardzo budujące uczucie, gdy się wygrywa w gronie znakomitych rywa- li, w dyscyplinie, którą uprawia od wielu lat.


Na Okęciu byłem o 6.00, umówione dwie godziny przed odlotem. Okazało się, że dużo za wcześnie, jak również to, że moje dwie walizki to zbyt duży bagaż jak na jeden kongres. Do San Diego wezmę mniejszy. Lot przez ocean upłynął bez przygód. Sądziłem, że w Delcie pracują przy- stojniejsze stewardesy. Trochę prasy, rozmów z sąsiadami, trochę snu przerywanego lunchem, colą i piwem,


Na ziemi amerykańskiej wylądowaliśmy późnym popołudniem czasu miejscowego. Odprawa celna i jeszcze krótki lot z Cincinati do Nowego Orleanu. Na lotnisku oczekiwał kierowca, który umieścił nas i nasze ba- gaże w czarnej klimatyzowanej limuzynie niczym z ?Dynastii”, wyposa- żonej w pełny barek i powiózł autostradą z ustawową prędkością 55 mil na godzinę do hotelu.


Po drobnych perypetiach i kilku telefonach bardzo operatywnego pana dyrektora Karpińskiego (naszego opiekuna z ramienia firmy Pfizer) zna- leźliśmy się w luksusowym, najbardziej prestiżowym, pięciogwiazdko- wym Windsor Court Hotel.


Muszę przyznać z satysfakcją, że Pfizer ma swoją klasę. W hotelu zakwaterowanych było około siedemdziesięciu osób z całego świata, uczestników Kongresu zaproszonych przez Pfizera. Na miejscu – wspaniała organizacja i oprawa. Na czwartym piętrze hotelu znajdowa- ło się Centrum Organizacyjne Pfizera, pozostające do naszej dyspozycji przez całą dobę, prowadzone przez trzy przystojne Amerykanki. Po wykwintnej kolacji w hotelowej restauracji, gdzie wstęp w dżin- sach jest wysoce niemile widziany, o czym sami się przekonaliśmy, z przyjemnością udaliśmy się do przestronnych apartamentów na krótki sen.


Kolejny dzień rozpocząłem wcześnie rano kąpielą w basenie, a tuż po śniadaniu zrobiłem wypad na zakupy. Jest to dla mnie zawsze duży pro- blem. Kupiłem, co się wszystkim słusznie należało, żeby później z czy- stym sumieniem wracać do domu.


Duże wrażenie zrobiło na mnie samo miasto. Centrum hotelowo-biz- nesowe typowe dla Ameryki: wieżowce, dużo szkła, aluminium, prze- strzeń. Ale specyficzny klimat, nastrój oraz koloryt Nowego Orleanu zo- baczyłem dopiero w Dzielnicy Francuskiej – integralnej części miasta, któ- ra oddaje klimat czasów pierwszych kolonizatorów. Nowy Orlean to również stolica jazzu i właśnie tam mogliśmy go słu- chać przez trzy kolejne dni na ulicach, jako że rozpoczął się właśnie French Quarter Festival. Atmosfera tworzona przez grających, śpiewających i tań- czących na ulicach Amerykanów miała wpływ także i na nas, przed czym nikt się specjalnie nie wzbraniał, a zwłaszcza mój kolega dr Jarosław. Muszę również wspomnieć o wydanym przez organizatorów Kongre- su wspaniałym bankiecie powitalnym na terenie Ogrodu Botanicznego z obfitością stołu i trunków i doskonałą muzyką jazzową. W równie pięk- nej scenerii ogrodowej i wspaniałej oprawie odbył się następny bankiet, zorganizowany tym razem przez firmę Pfizer dla sponsorowanych przez siebie gości. Były to dwa mocne punkty programu towarzysko – rozryw- kowego całego pobytu.


Kolejne dni to już inauguracja obrad kongresowych, które toczyły się pełną parą od 11-go do 16-go kwietnia, Wykłady rozpoczynały się zwy- kle o 5.45 i trwały do godziny 17-tej z dwugodzinną przerwą na lunch. Nie można było oprzeć się wrażeniu organizacyjnej perfekcji. Olbrzymie Centrum Kongresowe miało pomieścić 12 tysięcy uczestni- ków zjazdu. Imponujących rozmiarów sala obrad plenarnych, gdzie byli wszyscy wielcy. Blisko 100 sal kameralnych, gdzie odbywały się sesje sa- telitarne i panelowe, perfekcyjnie przygotowane i profesjonalnie prowa- dzone.


Tematyka obrad to oczywiście przekrój przez całą urologię, ale bez re- welacyjnych odkrywczych problemów. Co zwróciło moją uwagę, to ol- brzymia subspecjalizacja tematyczna. Szereg referatów o bardzo wąskim zakresie tematycznym wygłaszanych było przez bardzo młodych ludzi. Teraz przychodzi czas drążenia w mikrostrukturę, sięgania do genetyki. Takie wymagania stawia nadchodzący XXI wiek, a Amerykanów na to stać, zarówno pod względem potencjału naukowego, jak i ekonomiczne- go-


Pan dyrektor Karpiński wraz z trzema paniami z Centrum Pfizera przez cały czas trwania kongresu starali się (w dobrym tego słowa znaczeniu) odwrócić nieco naszą uwagę od spraw naukowych. Trzeba przyznać, że robili to skutecznie i ku naszemu zadowoleniu. A to kolacje w urokliwych, swoistych restauracjach nowoorleańskich, z typowym tradycyjnym menu, jak: louisiana gambo, yumbolaya podlewane białym bądź czerwonym wi- nem. To znów wieczór na ?Natchez” – parowcu płynącym zmierzchem po Missisipi. Wyprawa po bagnach Louizjany na łodziach motorowych, gdzie swoiste drzewa wyrastają wprost z wody, a aligatory grzeją się w słońcu, czego nie mogliśmy zobaczyć z powodu braku słonecznej pogody w tym dniu.


Zupełnie niecodziennym wydarzeniem był występ Davida Copperfiel- da we wspaniałej scenerii starego teatru. Niezależnie od tego, jaki kto ma stosunek do magii, było to ?widowisko” i robiło wrażenie zgoła odmien- ne, niż obserwowane z ekranu telewizora.


Nieodzowną częścią każdego kongresu naukowego są wystawy sprzę- tu medycznego i preparatów farmaceutycznych. W Nowym Orleanie miało to imponujący wymiar. Około dwustu firm wystawowych, a po- śród nich Pfizer ze swoimi dwoma okazałymi i rzucającymi się w oczy stanowiskami wystawowymi, ?Cardury” nie można było nie zauważyć na tej wystawie,


Po kilku dniach pobytu w luksusowym hotelu z pełnym serwisem i wykwintnym menu zaczęło brakować mi pacjentów, stołu operacyjne- go, krótko mówiąc pracy.


Jeszcze tylko pożegnalna kolacja na parowcu ?Natchez”, nocny spa- cer po rozrywkowej Bourbon Street we Francuskiej Dzielnicy, gdzie nie można oderwać oczu i uszu od dziejących się tam zdarzeń, bardzo krót- ki sen i rano już byliśmy wszyscy spakowani w hotelowym lobby, goto- wi do odjazdu na lotnisko tą samą limuzyną, która nas tu przywiozła. Samoloty jak poprzednio te same, ale podróż zniosłem dużo gorzej. Nie wiem, czy to tylko kwestia kierunku lotu, bo do domu wracałem mimo wszystko z dużym entuzjazmem.


Pobyt w Nowym Orleanie był dla mnie z pewnością dużym wydarze- niem zarówno zawodowym jak i towarzyskim, szczególnie dlatego, że miałem możliwość spędzenia kilku dni w tak zacnym gronie iluminarzy polskiej urologii w osobach panów profesorów: Andrzeja Borkowskiego, Andrzeja Borówki, Mieczysława Fryczkowskiego i Jerzego Lorenza. Była to dla mnie wielka satysfakcja i nieukrywana przyjemność. Dwa dni temu przeczytałem 37 zeszyt Pfizera. Jutro wyślę odpowie- dzi nie tylko dlatego, żebym chciał pojechać do San Diego, ale ponieważ uważam tę formę edukacji za bardzo wygodną i przydatną w mojej prak- tyce zawodowej. Wciągnęła mnie ta zabawa. W tym miejscu należą się szczególne słowa uznania i podziękowania dla firmy Pfizer, która prolongowała bezpłatny kolportaż zeszytów na kolejny rok. Do zobaczenia zatem w San Diego, czego życzę nie tylko sobie, ale i pozostałym kolegom urologom.